Nie od dziś
wiadomo, że kobiety mają gorzej. Rodzimy dzieci, co miesiąc mamy okres a do
tego jeszcze mężczyźni zupełnie nas nie rozumieją. Dlatego musimy pokazywać im
krok po kroku, o co nam chodzi. Od tego podobno są feministki. Według Wikipedii
Feministka to kobieta walcząca o równouprawnienie kobiet w społeczeństwie dążąca
do emancypacji. Tak to jest w teorii. A w praktyce?
Żadnej z
nas nie są obce obrazki z manifestacji, na których płonie stos biustonoszy lub
wykrzykiwane są kobieto-wyzwoleńcze hasła. Ale czy rzeczywiście wciąż jesteśmy
tak uciśnione? Czy w porównaniu z jeszcze nie tak odległymi latami, w których
nasze babcie posłusznie gotowały obiady dla siedemnaściorga (no dobra, wiem)
swoich pociech, wychodziły w pole by „było co do gara włożyć” i cerowały
znoszone gacie swojego mężczyzny, który dzień w dzień raczył się gorzałą, nie
mamy lepiej?
Zobacz:
|
Robimy
kariery, nierzadko już na kierowniczych stanowiskach, chodzimy do kosmetyczki i
fryzjera, coraz częściej dzielimy obowiązki ze swoimi mężczyznami i nasz
kobiecy głos jest coraz bardziej słyszalny. Czy w tej sytuacji nie żal
biustonoszy? Czy w feminizmie chodzi już teraz tylko o to, by pokazać „kto tu
rządzi”? Radykalna feministka żąda przewrotu w społeczeństwie, pytanie brzmi
jak to miałoby wyglądać? Czy co dzień chciałaby zjeżdżać pod ziemię, i machać
kilofem w kopalni? Lub wnosić tę przesławną lodówkę na ósme piętro? Ja
bynajmniej odmawiam.
Naturalnie
zdaję sobie sprawę z tego, że istnieje wiele nurtów feminizmu, które działają w
słusznych dla kobiet sprawach, jednak tak szalone pomysły jak przekształcenie
ról płciowych (w zasadzie nie potrafię sobie nawet wyobrazić jak miałoby to
wyglądać) lub zniesienie władzy człowieka nad człowiekiem (wow!) jako jedyna droge
do wyzwolenia kobiet, maja z tym niewiele wspólnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz